poniedziałek, 11 lipca 2016

Pracowity poranek

Gdzieś koło godziny 4 rano obudziło mnie gadanie. Mój niezawodny pod tym względem instynkt podpowiadał mi, że jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby wstawać - więc gadanie zignorowałam. Ale monolog zza ściany nie ustawał przez kolejne kilkanaście minut, na dworze było już w zasadzie jasno, a ja zaledwie cztery godziny wcześniej nałykałam się tabletek z pseudoefedryną, toteż natychmiastowe zaśnięcie nie było takie łatwe, jak mi się z początku wydawało. Postanowiłam więc wstać i spróbować wyeliminować chociażby jeden czynnik rozpraszający - spacyfikować gadułę.

Idę więc do pokoju obok i widzę ją siedzącą w kącie, odgrywającą jakieś scenki Kłapouchem.

- Chcesz przyjść do nas do sypialni...? A może mama ma się położyć tutaj z tobą?
- Tak.

Kładę się, nakrywam po samą szyję kołdrą, Ewa kładzie się koło mnie.

- No, to którą stópkę mam najpierw zacząć głaskać?

I tak leżymy sobie przez chwilkę, już, już mam nadzieję, że jeszcze sobie przyśniemy. Ale monolog zaczyna się znowu. Żeby tylko monolog! Są też piosenki i wierszyki, i odgrywanie scenki z "Dzwoneczka", w której to jedna z wróżek budzi jakiegoś opornego króliczka krzycząc mu do ucha "wstawaj śpiochu!". Zgadnijcie, kto był króliczkiem...

Po jakimś czasie zmienia mnie Dawid, później, gdzieś koło szóstej, zmieniam go ja.

Na szczęście trzy lata to wystarczająco zaawansowany wiek, żeby można było zainstalować się z dzieckiem na kanapie, dać mu coś do jedzenia, rzucić kilka książek i liczyć na to, że zajmie się sobą, podczas gdy samemu uskutecznia się "jeszcze pięć minutek".

Plan jest genialny w swej prostocie i ma duże szanse powodzenia. Do momentu, kiedy pacyfikowana trzylatka nie postanowi się na rodzicu położyć i wyśpiewać mu prosto do ucha: "niech się tu nie schodzą łakomczuszki mu-uuu-szki!".

Do godziny 7:30 Ewa zdążyła przeczytać kilka książeczek, odszukać Walliego na kilkunastu obrazkach, pobawić się Lego, wypić kakao, zjeść grzanki, zjeść loda z truskawek, namalować farbami dwa obrazki, zainscenizować kilkanaście razy wybrane scenki z filmu z Dzwoneczkiem (przy użyciu półprzytomnej matki), zaśpiewać kilka piosenek i powiedzieć kilka wierszyków (w tym stworzyć jedno kreatywne połączenie wierszyka o czerwonych jabłuszkach i piosenki o zielonym ogórku).

Zanim ubrałam ją przed wyjściem do przedszkola, musiałam najpierw zmyć z niej różnokolorowe plamy z farb i truskawek (z twarzy i korpusu - bo w taką pogodę najlepiej maluje się topless, pamiętajcie).

Poniżej dzieła Ewy z dzisiejszego poranka, określone przez Dawida jako "wczesny Degas - no, albo któryś z tych, co to malowali kropkami":)) Chociaż to drugie to mi bardziej pod Van Gogha podchodzi. No nic, wychodzi na to, że czas obciąć Ewie ucho i zacząć trzepać kasę na jej niewątpliwym talencie:)




PS. A tak zupełnie serio w temacie malarstwa i autystycznych dzieci - nie wiem, czy słyszeliście o sześcioletniej Iris Grace i jej obrazach: https://irisgracepainting.com/. Niesamowite:)