wtorek, 31 maja 2016

Ewy przygoda z przedszkolem - adaptacja i pierwsze tygodnie

Czasami jest tak, że człowiek szuka bardzo długo, bo ciągle coś mu nie do końca pasuje. Wreszcie olewa szukanie i wybiera najlepszą opcję z tych dostępnych, albo przeciwnie - trafia na coś i od razu czuje, że to jest to. Tak było u nas - odwiedziliśmy dwa przedszkola (oprócz tego pierwszego) i mimo, że teoretycznie wszystko było w nich ok - ciągle miałam poczucie, że trzeba szukać dalej. Niby niewiele od przedszkola oczekiwaliśmy - raptem tego, żeby Ewa mogła wejść w grupę i rozpocząć socjalizację, a oprócz tego może ze 2h tygodniowo jakichś zajęć z pedagogiem specjalnym czy logopedą (byliśmy w stanie utrzymać terapię w Asyście, gdyby nie było innego wyjścia). Żeby było w miarę bezpiecznie, w miarę czysto, żeby nie zmuszali do jedzenia (bo ja mam z tego powodu ciągle traumę), żeby nie bili i nie zamykali jej w jakiejś komórce...:) Podstawy po prostu. Fajerwerki typu dwa języki obce z native'm, lekcje baletu, karate i lepienia w glinie - naprawdę nas średnio interesowały.

Ale były drobiazgi, które nie dawały nam w tych przedszkolach spokoju.

W jednym na moje pytanie, czy możemy liczyć na zajęcia z logopedą i pedagogiem specjalnym - pani dyrektor zaczęła recytować formułkę, że każde dziecko na początku jest oceniane przez logopedę pod kątem ewentualnych problemów z mową, i jeśli takowe zostaną stwierdzone, możemy sobie wykupić pakiet zajęć indywidualnych. Stwierdzenie było o tyle zabawne, że przyszłam na spotkanie z całą teczką zaświadczeń, że Ewa opóźniony rozwój mowy posiada - o czym pani wiedziała. Później, przyciśnięta, pani dyrektor stwierdziła, że póki co to orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego dla Ewy na nic się w zasadzie nie przyda, bo i tak nie dostaną na nią dotacji (bo coś tam). Więc możemy płacić niemałe czesne, wykupić sobie dodatkową terapię, ale hej, Ewa będzie się uczyła dwóch języków obcych! Fajnie, ale skupmy się na razie na polskim...

W drugim już tam coś na temat autyzmu wiedzieli, nawet więcej niż mniej. Przeprowadzono z nami dokładny wywiad, jak Ewa funkcjonuje, jak wygląda jej terapia itd. Mogłam przez ponad godzinę robić to, co każda matka uwielbia, mianowicie - opowiadać o swoim dziecku:) Oferta super, bo Ewa byłaby zwolniona z czesnego, miałaby też kilka godzin tygodniowo indywidualnej terapii. "Logopeda? Obowiązkowo! W ogóle, to dziwne, że Ewa nie miała tego logopedy wcześniej, bo teraz byłyby zupełnie inne efekty. Metoda krakowska daje świetne rezultaty!" Na moją delikatną sugestię, że uważam, że problemy Ewy z mówieniem wynikają raczej z niezrozumienia celów komunikacji, co świetnie widać było przy wprowadzaniu jej PECS - pani natychmiast przeszła do ofensywy, że "my tu nie stosujemy PECS, ale elementy języka migowego, bo wg badań to...". Ciągle wydaje mi się jednak, że warto zastanowić się nad przyczynami zaburzeń, a nie pracować nad jego skutkami.

Obecne przedszkole najpierw zaskoczyło nas swoim wyglądem. Ono jest po prostu... ładne. Wszystko nowe, czyste, świeże. Duże, jasne sale. Kolorowo, ale nie tak "naciupane", jak to bywa w placówkach opiekuńczo-oświatowych:) Spotkanie z rzeczową panią dyrektor, później z panią, która nadzoruje terapię dzieci z orzeczeniami. Urzekła mnie tym, że... nie upierała się przy zajęciach z logopedą dla Ewy, mimo, iż wiedziała, że Ewa ma opóźnioną mowę. Mówiła, że podstawą ma być terapia w grupie oraz zajęcia indywidualne, które mają być nakierowane na rozwój umiejętności społecznych, w tym komunikacji.

W ostatnim tygodniu kwietnia i pierwszym tygodniu maja Ewa brała udział w adaptacji w Przedszkolu (piszę z wielkiej litery, żeby było wiadomo, że chodzi o nasze, długo poszukiwane, przedszkole). Chodziła tam na 2-3h, po porannych zajęciach w Asyście. Początkowo przebywała w sali z Nianią, później, powolutku, zaczęła zostawać sama. W drugim tygodniu adaptacji (który to tydzień był wyjątkowo krótki, bo chorowałyśmy od weekendu aż do środy, więc w przedszkolu Ewa była w czwartek i piątek), Ewa w zasadzie przez cały czas była w sali bez obstawy.

Od kolejnego tygodnia chodzi już od 8:30 do 15:30. Zaadaptowała się super, od pierwszego "pełnego" dnia zasypiała bez problemu w trakcie leżakowania (co było dużym zaskoczeniem dla Pań - były pewne, że będzie miała problemy z wyciszeniem się i zaśnięciem w sali pełnej innych dzieci). Jedyny problem - ciągle nie chce w przedszkolu nic zjeść. Ale spokojnie, głodem ją weźmiemy, będzie dobrze:)

A największe zaskoczenie dla mnie? Odprowadzam Ewę pierwszego "pełnego" dnia. Wchodzimy przez furtkę i idziemy do drzwi, po drodze mijając dwie dziewczynki - na oko trzy- i pięcioletnią - i ich mamę. Nagle słyszę, jak starsza z dziewczynek mówi:

"O, cześć Ewa! Mamo, popatrz, to Ewa, moja koleżanka!"

Wygląda na to, że Ewa szybciej nawiązuje znajomości niż jej neurotypowi rodzice. Nie wiem, czy się cieszyć (z jej powodu), czy też głęboko zastanowić nad sobą...:)