sobota, 14 maja 2016

Ewy przygoda z przedszkolem - prolog

Dokładnie w drugie urodziny Ewy (czyli przeszło rok temu) usłyszeliśmy od pewnej Pani Neurologopedy, że Ewa powinna jak najszybciej pójść do przedszkola. Że sposób jej "gaworzenia" wskazuje na to, że mówić z pewnością zacznie, ale bardzo pomogłoby jej obcowanie z innymi dziećmi w grupie. Uczepiliśmy się mocno tej opinii i zaczęliśmy dążyć do tego, żeby Ewa zaczęła swoją karierę w przedszkolu.

Nasza Pani Psycholog nie podzielała jednak tego zdania, więc szło nam dosyć powoli:) W czerwcu znaleźliśmy pewne przedszkole, dosyć młode, ale z doświadczoną kadrą. Prywatne, integracyjne, nastawione na autystów (ze względu na doświadczenie Pani Dyrektor). Poszliśmy z Ewą na obserwację (w grupie). Jeszcze w trakcie obserwacji byłam przekonana, że będzie super (Ewa weszła sama do sali, dawała sobie pokazywać zabawki), po czym okazało się jednak, że zdaniem Pani Dyrektor to jeszcze nie ten czas.

Drugie podejście robiliśmy w październiku. Wcześniej, w lipcu, Ewa zaczęła chodzić trzy razy w tygodniu do takiego klubiku dla "przed-przedszkolaków".

W październiku okazało się, że Ewa zrobiła ogromne postępy, widać po niej, że obserwuje zachowania i relacje w grupie, jest gotowa, żeby pójść do przedszkola!

Tyle, że akurat wtedy w przedszkolu nie było miejsca.

Umówiłam się z Panią Dyrektor, że będę dzwonić po Nowym Roku. Dodzwoniłam się, rozmawiałyśmy - miejsca "natychmiast" ciągle nie było, Pani nie wiedziała też, co z utworzeniem nowej grupy we wrześniu (to był okres zamieszania z sześciolatkami, nikt wtedy nie wiedział, czy będą zostawały w przedszkolach czy nie). Miałam dzwonić na początku lutego. Zadzwoniłam na początku lutego - znowu ta sama historia - jeszcze nic nie wiadomo co z wrześniem, teraz niby miałaby jedno miejsce, ale jedna z przedszkolanek jest chora, ma mieć jakiś zabieg, więc mają jedną osobę mniej, a adaptacja nowego dziecka z orzeczeniem jest z reguły dosyć pracochłonna. Mam zadzwonić na początku marca.

Na początku marca znowu zaczęłam dzwonić. Ale kontakt już się urwał. Wydzwaniałam chyba tydzień, wreszcie otrzymałam smsa, że Pani "zadzwoni w wolnej chwili". Spoko. Pomyślałam sobie, że pewnie faktycznie ma urwanie głowy z tymi sześciolatkami, wiadomo, jak to bywa w przedszkolu:) No to napisałam maila, co i jak u nas, jakie mamy plany odnośnie przedszkola Ewy, no i czy moglibyśmy dostać jakąś informację na temat miejsca we wrześniu, bo akurat jest rekrutacja do przedszkoli publicznych, a chcemy mieć jakiś "plan B".

Prosiłam o jakąś odpowiedź do 17 marca, bo wtedy upływał termin rekrutacji w przedszkolach publicznych. Zero reakcji.

Do 17 wysłałam jeszcze kilka proszących, później już błagalnych maili i smsów, z prośbą o jakąkolwiek odpowiedź, choćby "tak" albo "nie". Bardzo zależało mi na tym przedszkolu, przez kilka ładnych miesięcy byłam przekonana, że to będzie akurat to.

I w pewnym momencie dotarło do mnie - że tak nie powinno być. To nie tak powinna wyglądać relacja rodzic-terapeuta (bo tym de facto byłoby dla nas przedszkole - placówką terapeutyczną). Być może Asysta nas trochę "popsuła" - tam w każdej chwili mogłam napisać maila/wysłać smsa/zadzwonić do którejkolwiek z naszych terapeutek, nie musiałam się napraszać. Zresztą, dla dobrego terapeuty to oczywiste, że odpowiedni przepływ informacji pomiędzy terapeutą a rodzicem jest niezbędny do tego, żeby dziecku pomóc. Nie da się wiele osiągnąć, jeżeli "każdy sobie rzepkę skrobie" gdzieś na boku.

Poza tym - jeśli w ten sposób wygląda komunikacja na etapie: "dzień dobry, przyprowadzam Wam dziecko z orzeczeniem, dostaniecie na nie niemałą dotację, plus w ramach bonusa - spore czesne, które będę Wam płacić, chcecie?", to jak będzie później?

Od marca minęły dwa miesiące, a mnie ciągle ta sprawa jakoś uwiera. I to nie dlatego, że ostatecznie nie udało nam się dostać do przedszkola, które być może byłoby świetne dla Ewy. Ale dlatego, że ktoś sprawił, że pisałam błagalne maile i smsy. I nawet nie błagalne w stylu: "proszę, przyjmijcie moje dziecko", ale raczej "proszę, napiszcie cokolwiek". Ktoś zepchnął mnie do roli natrętnego petenta - a żaden rodzic nie powinien czuć się jak petent. A już szczególnie rodzic niepełnosprawnego dziecka, rodzic, który da sobą pomiatać, żeby tylko ktoś jego dziecku pomógł. To jak kopanie leżącego...

W momencie, w którym to sobie uświadomiłam - zaczęłam szukać innego przedszkola. Byliśmy w kilku, ostatecznie wybraliśmy takie, w którym już od progu dało się poczuć, że dobry kontakt z rodzicem to jednak sprawa najwyższej wagi:)