wtorek, 25 października 2016

Kryzys rajstopowy

Dzisiaj możemy oficjalnie potwierdzić - właśnie zakończyliśmy kryzys rajstopowy! :)

Zaczęło się kilka tygodni temu. Ewa zrobiła się marudna - najpierw przez kilka dni protestowała przy przypinaniu jej do fotelika w samochodzie, później postanowiła chyba zmienić strategię i odmówiła kompletnie współpracy przy ubieraniu się. Do tego stopnia, że raz zwyczajnie nie udało nam się jej ubrać i odwieźć do przedszkola (a przez prawie godzinę próbowaliśmy z Dawidem w zasadzie wszystkich metod - od prośby i groźby aż po przekupstwo). Sytuacja zrobiła się trochę trudna - doprowadzanie dziecka do histerii poprzez zmuszanie go do nielubianej czynności nie leży jednak w naszej naturze, z drugiej jednak strony, uleganie i tworzenie precedensu mogło doprowadzić do tego, że resztę życia przyjdzie mi spędzić z gołym dzieckiem:) Poza tym - próbowaliście włożyć na siłę rajstopy wierzgającej trzylatce? Mieliśmy przewagę liczebną, siłową, intelektualną (mam nadzieję) - a i tak nam się nie udało.

W końcu ustalił się pewien consensus - codziennie rano pojawiała się lista zadań na nadchodzący dzień (od których zależna była wieczorna bajka).


Rajstopy były akceptowane, ale tylko te z bohaterkami z ulubionych kreskówek (wreszcie przydał się żelazny zapas rajstop "niepasujących-do-niczego-kolorystycznie-ale-za-to-z-Minnie-lub-Daisy", będących skutkiem niegdysiejszego szału zakupowego Dziadka Grzegorza). Wkładanie ich wiązało się z całym rytuałem "wyczarowywania Minnie/Daisy na nóżce". Później do rajstop z Minnie i Daisy dołączyły również rajstopy z owieczką, kotkiem i kokardką. Stopniowo było coraz łatwiej.

Aż dzisiaj, nareszcie, po kilku tygodniach cudowania, wreszcie udało się założyć Ewie rajstopy bez żadnego nadruku. Te, na które przez wszystkie te tygodnie kręciła nosem. Ha!

Oczywiście, rajstopy nie były jedynym objawem ubraniowego "usztywnienia" naszej córki. W ciągu tych kilku tygodni stanęliśmy również przed koniecznością rozstania się z płaszczykiem, który to Ewa nosiła od dobrych dwóch lat (i który w tym czasie stał się w zasadzie kurteczką:)) i przekonania się do nowej kurtki. Dwa dni lobbowania, żeby chociaż ją przymierzyła - ale wreszcie udało nam się wymyślić argument, który ją przekonał - i to nie tylko do samej kurtki, ale też za jednym zamachem do spodni przeciwdeszczowych i kaloszy ("Ewa, ale na dworze są kałuże, na spacer po kałużach to się trzeba ubrać w takie żabkowe spodnie i kurtkę, no i kalosze - i wtedy można iść i skakać jak żabka"). Trzeba też było zrezygnować z Henia i wyciągnąć z szafy jakąś czapkę - testowaliśmy różne, chwilowo jesteśmy przy różowej czapce z Minnie.

Jeśli kiedyś zobaczycie na ulicy dziecko w kompletnie niedobranym kolorystycznie stroju (np. w zielonych spodniach, żółtej kurtce i różowej czapce, albo w różowo-fioletowych rajstopach i sukience w kolorze morskim) - to pamiętajcie, że samo wyekspediowanie dziecka z domu może być w danym przypadku niesamowitym sukcesem:)

P.S. No, a może też być tak, że dziecko było tego dnia ubierane przez swojego ojca;)

P.S.2 Aczkolwiek ostatnio mój Mąż tak ładnie ubrał Ewę (wracałam właśnie z dwudniowej delegacji, przyjechali po mnie na dworzec), że aż musiałam go pochwalić. Pięknie wyglądała - szara sukienka, szare rajstopy z kotkami na kolanach, żółta kurtka... Dodał później, że w zasadzie to Ewa chodzi w tym zestawie już drugi dzień, no i sukienka jest trochę upaćkana zupą pomidorową, "ale jakby co, to upaćkała się dopiero dzisiaj po południu" :D