Zaczęło się chyba od tego, że kiedyś (jakieś dwa lata temu
prawie) Dziadek G zauważył słabość Ewy do latarek. Zaczął więc zwozić jej więc
kolejne egzemplarze – klasyczne, w różnego rodzaju rozmiarach, ale też
mrygające światełka do rowerów, czołówki, latareczki z przezroczami z obrazkami
dinozaurów… no wszystko tam było. W pewnym momencie w naszym mieszkaniu chyba w
każdym pomieszczeniu można było znaleźć minimum jedną latarkę (co jest w sumie
bardzo przydatne w przypadku jakiegoś blackout’u). Co ciekawe, Dziadek G
zgodził się nawet te latarki wnuczce serwisować – raz na jakiś czas zajeżdżał
do nas z zapasem baterii.
Ostatnio jedna z latarek się zepsuła. Ale tak zepsuła, że
trzeba ją niestety było spisać na straty.
Napomknęłam o tym przedwczoraj Dziadkowi G. Dostałam od razu
polecenie, że powinniśmy wykonać dokładny audyt stanu latarek, z wyraźną
informacją, jaki rodzaj latarek jest najbardziej przez Pyszcza preferowany.
Wczoraj Dziadek G zaoferował, że pożyczy Ewie jedną ze
swoich ulubionych latarek, które wozi w samochodzie. Latarka ma wszystko – dwa tryby
świecenia, rączkę, którą dodatkowo można świecić czerwonym mrygającym
światełkiem, młotek, którym można rozbić szybę w samochodzie i nożyk. Do tego
wszystkiego można tę latarkę naładować ręcznie, kręcąc korbką. No jakbym miała
utknąć gdzieś pod jakąś lawiną, to tylko z taką latarką! Tak więc latarkę
Dziadek G pożyczy Ewie, a my mamy obserwować, czy jej się taka latarka spodoba –
jeśli tak, to kupi jej identyczną.
Dzisiaj z kolei Dziadek G zajechał nieoczekiwanie pod
budynek, w którym mam zajęcia i wręczył mi jeszcze dwie małe latarki (jedną z
nich można przyczepić do czegoś jako breloczek) oraz latarkę w kształcie
kamienia ładowaną małym solarem:)