sobota, 7 maja 2016

Bystrzak


Długi weekend majowy minął nam na leczeniu przeziębienia – u mnie i u Ewy. Katar lał się strumieniami, gdzieś w okolicach poniedziałku nasze zapasy chusteczek spadły poniżej poziomu optymalnego (który wynosi: po jednym pudełku w każdej sypialni, koło kanapy, na stole w salonie, w kuchni, w łazience + 2 pudełka zapasowe). We wtorek rano weszliśmy w stan „niepokojący” – pudełek mieliśmy już mniej niż punktów, w których powinny się znajdować. Wieczorem liczba pudełek osiągnęła stan krytyczny – zostały nam tylko dwa, które co chwilę gdzieś przenosiliśmy. W środę pojechałyśmy do Biedronki po zapasy, bo jeszcze dzień zwłoki i zostałby nam tylko papier toaletowy. 

Katar był naszym głównym objawem, więc podstawą naszego leczenia było częste czyszczenie i nawilżanie nosa, a także inhalacje olejkami eterycznymi. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że Ewa wprost kocha moczyć się w wannie – w dzień, w który nigdzie nie wychodzi, mogłaby do tej wanny pakować się ze cztery razy. I na to jej pozwalaliśmy – za każdym razem, kiedy naszła jej na to ochota, napełnialiśmy małą wanienkę ciepłą wodą, do tego kilka kropel olejków i niech się moczy do woli – smarki leciały wtedy szeeeerooookim strumieniem. Dawid porobił zapasy w poniedziałek i miałyśmy chyba z sześć różnych olejków do wyboru. 

No i stoją tak te buteleczki z olejkami w łazience od tygodnia. Na wierzchu, bo nie wiadomo, kiedy znowu będą potrzebne.

W czwartek rano Ewa już czuła się ok, więc postanowiłyśmy pojechać na zajęcia i później do przedszkola. Wstajemy więc rano i jak to zwykle rano bywa – poranne zamieszanie.  

I nagle słyszę ten dźwięk. Podejrzany *PLUSK*. Podobno to jeden z bardziej stresujących dźwięków, które rodzic małego dziecka może usłyszeć. Lecę więc do łazienki i widzę Gwiazdę stojącą nad ubikacją i gapiącą się w jej otchłań.  

O nie – myślę sobie – coś tam utopiła.

Podchodzę i widzę – odkręcony olejek pływający w muszli. Z ubikacji powoli zaczyna ulatniać się woń tymianku. Gwiazda chyba duma, co dalej z tym fantem zrobić.

Ja: „I co ja mam teraz zrobić? Jak ja to mam teraz wyciągnąć?!” pytam.

Ewa podnosi do góry palec i z tryumfującym uśmiechem małego odkrywcy/racjonalizatora/bohatera-swojego-domu: „A może zawołamy Mysi Sprzęt*?!”

Ostatecznie wyciągnęłam ręką:)

*) Mysi Sprzęt – dla tych, którzy nie oglądają „Klubu Przyjaciół Myszki Miki”, to taki gadżet/postać, która przylatuje, jak jest jakiś problem, i oferuje do wyboru kilka sprzętów/narzędzi, które można jakoś do rozwiązania tego problemu wykorzystać. Wygląda tak: