środa, 15 października 2014

Mamośroda

Niania Ewy musiała załatwić dzisiaj kilka spraw, postanowiłam więc wziąć jeden dzień urlopu i urządzić Ewie "mamośrodę" :) 

Niestety, "dzień urlopu" niekoniecznie musi oznaczać "będziemy wylegiwać się do 9" - dzisiaj Ewa miała zajęcia na 7:45, więc trzeba było wstać już po 6. Strasznie mi dzisiaj to wstawanie nie szło, Gwieździe tym bardziej - trzeba było ją budzić. 

To poranne niewyspanie ciągnęło się za nami przez resztę dnia (a ten jeszcze się nie skończył). Zaczęło się od tego, że Ewa... prawie zleciała ze schodów. Miałyśmy już wchodzić na zajęcia, Ewa wdrapywała się na czworakach po schodach na górę (jej sala jest na pierwszym piętrze), ja z kolei - stałam po drugiej stronie balustrady i sięgałam właśnie po ochraniacze na buty, gdy Gwiazda postanowiła wstać, odwrócić się i zacząć schodzić. Na stojąco. Czego nie potrafi. I runęła w dół, to znaczy zaczęła lecieć w dół, kiedy jej matka zakrzywiła czasoprzestrzeń i złapała ją dosłownie moment przed upadkiem głową na schody. Niestety, zakrzywianie czasoprzestrzeni niezbyt dobrze jeszcze matce Ewy wychodzi, toteż nie obyło się bez ofiar - twarz matki zatrzymała się na balustradzie. Skutek - rozcięta i lekko podpuchnięta warga. Tak, wyglądam jak ofiara przemocy domowej, nie wiem też, czy powinnam w ogóle tę historię opowiadać, bo nie brzmi dużo bardziej wiarygodnie niż "weszłam na drzwi".

Zaledwie pół godziny później podobnie wyglądała też moja córka. Nachyliła się nad pudełkowego z klockami akurat w tym momencie, w ktorym Cioci K. udało się zdjąć zasaną lekko pokrywkę. Pokrywką walnęła Ewę, ta przygryzła sobie zębami dolną wargę... Teraz obie wyglądamy jak po spotkaniu z drzwiami.

Po zajęciach - postanowiłyśmy pojechać do parku. Rzut beretem od ośrodka, w którym miałyśmy zajęcia. No i jadę, wydaje mi się, że w dobrym kierunku, ale skręciłam źle, później znowu... Starym zwyczajem wylądowałam "na Pradze" (bo ja zawsze jak się pogubię w Warszawie, to ląduję na Pradze, taki zwyczaj).

Ostatecznie trochę nam zajęło, zanim dotarłyśmy do parku. Tam na szczęście nie było większych wypadków (a park ma potencjał - różne place zabaw, rzeczka...). Co nie zmienia faktu, że w domu udało mi się jeszcze uderzyć głową w blat szafki (podnosząc Ewę) i bosą stopą - w stolik.

Może nie powinnyśmy już dzisiaj ruszać się z kanapy...? :)

Brak komentarzy: