W niedzielę odbyliśmy kolejną wycieczkę po sklepach w celu ogarnięcia logistyki okołocytrynowej. Do domu wróciliśmy z dwiema gigantycznymi siatami pełnymi kocyków, pościeli, gadżetów do kąpieli i karmienia. Wydaliśmy - znów - majątek, a nawet nie próbowaliśmy kupować ubrań (bo kto to może wiedzieć, w jakim rozmiarze będzie Ewa zaraz po narodzinach?) :) Kto by pomyślał, że takie małe coś potrzebuje tyle sprzętów...:)
A sama zainteresowana wierci się właśnie i kopie. Dzisiaj w nocy miałam nawet sen, że tak wyciągnęła jedną rękę, że aż wyciągnęła ją poza brzuch i mogłam ją za tę rękę złapać. Po głębszej analizie stwierdzam, że coraz bardziej przypomina to sceny z "Obcego". Zaczynam się bać.
Dzisiaj wieczorem mamy szkołę rodzenia - tydzień trzeci. I NARESZCIE nauczymy się czegoś POŻYTECZNEGO. W ramach odmiany od masakrycznych ćwiczeń, po których trzy dni miałam problemy ze zrobieniem kroku. Mianowicie - dzisiaj Dawid ma zgłębiać techniki masażu obolałych pleców swojej kochanej żony:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz